Tytuł:
Mroczny
triumf
Wydawnictwo:
Fabryka
Słów
Data
wydania: 25
kwietnia 2014
Ilość
stron: 504
Ocena:
5/10
„I tak jak miłość ma dwa oblicza, tak
samo miał je Śmierć. Ismae została stworzona, by służyć Mu jako litosna ręka,
jednak mnie ukuł na inną modłę.
Każda śmierć, której była świadkiem,
groza jaką przeżyłam, ukształtowały mnie w to, czym się stałam – Jego ramieniem
sprawiedliwości”
Dwa tygodnie temu na blogu ukazała się moja
recenzja pierwszego tomu serii „Jego nadobna zabójczyni” Robin LaFevers pt. "Posępna litość", która
– mówiąc delikatnie – dupy mi nie urwała. Z niemałą niechęcią, a nawet wstrętem,
złapałam „Mroczny triumf”, chcąc mieć już to za sobą. Tak jak przypuszczałam tom
drugi miał ciekawszą główną bohaterkę, a raczej przeszłość tejże dziewczyny
była bardziej interesująca. Niestety obie pozycje reprezentują ten sam poziom.
Sybella dorastając doznała wielu krzywd
od ojca, teraz jej siłą napędową jest nienawiść do tego mężczyzny. Dziewczyna
desperacko pragnie uwolnić się od widm przeszłości, które pozostawiły cień na
jej duszy. Czy jej się to uda? Czy fakt, że jest córą samej Śmierci okaże się
pomocny?
Czułam się zobowiązana, aby mimo
wszystko napisać recenzję tej książki. Będzie ona krótka, bowiem o „Mrocznym
triumfie” myślę prawie to samo, co o „Posępnej litości”. Szczerze mówiąc
książki różnią się od siebie niewiele.
Sybella wydawała się być bohaterką,
którą mogłabym polubić, jednak tak się nie stało. Sądziłam, że będę miała do
czynienia z młodą kobietą o grubej skórze, która postawiła sobie cel i uparcie
będzie dążyła, aby go osiągnąć. Tak naprawdę jest ona po prostu złamana.
Wewnątrz pancerza, jakim jest jej ciało, znajduje się drżąca, rozgniewana i
lekko szalona dziewczyna, która wcale nie jest tak dojrzała i doświadczona, jak się spodziewałam.
Starała się niby chronić swoje przyjaciółki z zakonu, jednak ona sama jest
naiwna, to ona potrzebuje ratunku – i wbrew jej słowom – przepełnia ją nadzieja.
W „Mrocznym triumfie” fabuła jest równie
prosta, a wątek romantyczny o wiele bardziej banalny, nudny, a nawet mdły. Nie
przepadam za romansami, okay – unikam ich, jak ognia, a czytając tę książkę
miałam wrażenie, jakbym pożyczyła jakieś bzdurne romansidło od mamy, która za
nimi przepada. Ciężko zliczyć ileż razy się krzywiłam, zniesmaczona
przesłodzonymi scenkami i najróżniejszymi oklepanymi deklaracjami.
Autorka na ostatnich stronach książki
napisała kilka słów od siebie, gdzie oznajmiła, że ten tom został poświęcony
Sybelli, nie potyczce politycznej, o której zdecydowanie więcej było w
„Posępnej litości”. Tak, tak właśnie jest w rzeczywistości, jednak uważam to za
duży błąd.Ten zabieg sprawił, że lektura jest przenudna!
Wątek romantyczny był nudny i bez
polotu, myśli i czyny bohaterki nie wywoływały emocji, bliżej jej do zlęknionej
zakochanej nastolatki, niż do młodej kobiety, która miała tak ciężkie życie i chce wziąć odwet za doznane krzywdy. A
Bestia? Litości! Postać kompletnie nierzeczywista. Pełna bezbrzeżnego
zrozumienia, współczucia i ciepła. Okay, zrozumiałam, autorka chciała stworzyć
porządnego faceta, a nie drania, jednak zdecydowanie przesadziła z tą jego
świętością.
Fabuła prosta jak drut, aspekt
romantyczny nudny jak śledzie, intryg politycznych tyle co kot napłakał, więc
co jest interesującego w tej książce, zapytacie. Otóż jedyną ciekawą rzeczą
jest przeszłość Sybelli, która z każdym rozdziałem jest nam odsłaniana.
Dziewczyna przeżyła wiele strasznych i okrutnych rzeczy, o których stopniowo
się dowiadujemy. Byłam autentycznie zafascynowana tym, co miało miejsce w
przeszłości. Choć „zafascynowana” to może za dużo powiedziane. Zastanawiało
mnie, co doprowadziło do tego, że Sybella jest tak przepełniona strachem, jak
pomiędzy nią a bratem powstała tak chora i niewłaściwa relacja. W mojej głowie
pojawiało się wiele różnych pytań i tylko chęć zdobycia odpowiedzi, motywowała
mnie, by przeczytać tę książkę do końca. Raz nawet zostałam zaskoczona! Cóż za
niespodziewane, szczęśliwe wydarzenie! Muszę wyznać, że pod koniec lektury
byłam szczerze rozbawiona. Objawienie Sybelli mnie rozbiło. Z młodej gniewnej,
stała się dzieckiem kwiatem. Byłam zdziwiona, że nie wrzuciła na grzbiet
kolorowych ciuchów, a na przywitanie nie odpowiadała: „Peace and Love, brother!”.
Coś niesamowitego, nawet w tej chwili jestem w lekkim szoku, kompletny odlot.
Tworząc tę recenzję, wzdychałam
kilkanaście razy. Doprawdy nie wiedziałam, co mogę napisać. Bardzo ubolewam, że
tak ciekawy pomysł, został tak zmarnowany. Nie jest on nowy, tak – to już było.
Nadal jednak autorka mogła napisać porządną serię fantastyczną. Żałuję, że
zrobiła z niej denne romansidło. Robin LaFevers czerpała z wydarzeń
autentycznych, co wywołuje u mnie jeszcze większy smutek. Uważam za wielką
stratę, tak zmarnować fajny materiał. Żadnemu wielkiemu fanowi fantastyki nie
polecam „Jego nadobnej zabójczyni”, ewentualnie osobom, które z lubością
zaczytują się romansami. Ja niestety – lub stety – się do nich nie zaliczam.
Wielki zawód.
Ann
Czytałam pierwszą część, właśnie się chciałam zabierać za drugą... ale widać, że nie bardzo warto :)
OdpowiedzUsuńRecenzja skutecznie zniechęciła mnie do tej książki :) Gratuluję wytrwałości w czytaniu, gdyż ja raczej nie doczytałabym jej do końca ;)
OdpowiedzUsuńDla czytelników bloga wszystko. ;)
UsuńJa po Twojej poprzedniej recenzji, uznałam, że chcę przeczytać Posępna litość, i tak w niej trwam, czytając kawałek dziennie, fakt nie jest jakaś cudowna i piękna, lecz mi się ja miło czyta, zobaczymy jak skończę, jak wtedy ocenię tę serię:)
OdpowiedzUsuńCzyta się ją w miarę szybko. Mnie to zajęło 3 wieczory, jednak jest bardzo słaba książka.
UsuńCzytałam i nie mam zamiaru przeczytać ponownie. Kompletne dno. Tyle powiem.
OdpowiedzUsuńhttp://antenaaa-atena.blogspot.com/
Denne romansidło to niestety najgorsza rzecz, jaką można zrobić swojej książce :D
OdpowiedzUsuńNie ciągnie mnie w ogóle do tej serii. WŁaściwie wydaje mi się, że jej fabuła jest bardzo podobna wielu innym znanym mi tytułom. No i ostatnio jakoś nie specjalnie mam ochotę na lektury przeznaczone dla młodzieży, szukam ambitniejszych rzeczy...
OdpowiedzUsuńJeżeli szukasz czegoś ambitnego, to omijaj tę serię szerokim łukiem. Nie ma w niej nic odkrywczego czy ciekawego.
UsuńO! Nie lubię autorów, którzy niszczą dobry pomysł...
OdpowiedzUsuńPiona! Także tego nie znoszę.
UsuńHmm, a kilka osób mi wspominało, że to taka dobra książka! Hm, chyba jednak bardziej zaufam blogerom ;)
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję za okazane zaufanie! :)
Usuń