„Wyjęłam nóż z szuflady i przytknęłam go
sobie do nadgarstka. […] Rozcięłam sobie rękę, od łokcia aż do nadgarstka. Ból
pojawił się natychmiast, gorący jak ogień. […] Rozmazałam krew po ścianach
kuchni, jak małe dziecko, które dorwało się do farbek akwarelowych. […] i znów
zajęłam się ozdabianiem ścian salonu. Nie czułam się, jakbym umierała – wręcz
przeciwnie. Rozcięłam też drugą rękę, żeby było szybciej. […] W końcu padłam na
podłogę w salonie, dokładnie tam, gdzie zniknęła Rosalee.”
Twardo dalej wyciągam kolejne – niektóre
już dawno zapomniane – książki ze swojej biblioteczki. Losowo wybrałam „Krwawy
fiolet” i do tej chwili nie jestem w stanie sobie przypomnieć skąd mam tę
książkę. Kupiłam ją? Odkupiłam? Zamieniłam się na nią? Nie wiem, ale jestem
bardzo rada, że trafiła ona na moją półkę. Nigdy wcześniej nie czytałam czegoś
podobnego i jestem oczarowana.
Hanna ucieka z domu ciotki, wcześniej
zdzieliwszy ją w głowę wałkiem do ciasta, do matki, która porzuciła ją i jej
ojca dawno temu. Dziewczyna jednak wierzy, że uda jej się rozbudzić w
rodzicielce uczucia macierzyńskie, a jej choroba psychiczna stanowi największa
przeszkodę. Bardzo się myli. Miasteczko zamieszkałe przez jej mamę nie
przypomina żadnego innego, stanowczo odbiega od normalności. W nim szalona
dziewczyna nie zrobi na nikim wrażenia. Czy jednak istnieje inne miejsce, w
którym stuknięta panna poczuje się lepiej?
„Choćbyś była samym Hannibalem Lecterem
- oznajmiła, wstając z niedbałym wdziękiem - tutaj nikomu nie zaimponujesz. To
ty powinnaś się bać.”
Często na okładkach książki widnieją
tajemnicze, zmysłowe zdania, które mają zainteresować czytelnika. Spotykamy się
z tym m.in. w serii „Jego nadobna zabójczyni”; na pierwszym tomie jest
napisane: „Po co być owcą, skoro można być wilkiem”, zaś na drugim: „Zemsta
jest słodka”. Zazwyczaj jednak nie mają one nic wspólnego z treścią lektury.
„Krwawy fiolet” jest wyjątkiem, bowiem naprawdę szaleństwo jeszcze nigdy nie
było tak pociągające!
Hanna jest bohaterką cudowną, skradła mi
serce. Od czasu, kiedy przeczytałam „Nie jestem seryjnym mordercą” Dana Wellsa
jestem zafascynowana postaciami, które przez społeczeństwo określane są jako
„nienormalne”, a ona właśnie do takich należy. To dziewczyna śmiała, świadoma
swojej urody i seksualności. Nie wstydzi się swojej inności, uczciwie rzuca ją
bliskim osobom w twarz, wiele „przyjaciół” ją z tego powodu opuściło. Hanna
jest spragniona bliskości, pożąda uczuć i ciepła, jak piętnastolatek Scarlett
Johansson. Jej determinacja, aby zdobyć miłość matki, a nawet obsesja,
wprawiała mnie w zdumienie, ale i w podziw. Mimo wyraźnej niechęci Rosalee do córki, Hanna nie
odpuszcza i walczy, nie zważa na ostre, często okrutne słowa, które od niej
słyszy. W tego typu książkach szesnastoletnie główne bohaterki to zazwyczaj
niepewne siebie dziewuszki, przez nikogo niezauważane i przezroczyste, jak
powietrze, Hanna taka nie jest. Nie spotkałam się jeszcze z tak pociągającą,
spontaniczną, żywą i świeżą nastolatką. Potrafi podkreślić swoje atuty, ma swój
styl i wyczucie. Wie, że fakt, iż rozmawia ze swoim zmarłym ojcem jest dziwny i
niepokojący, ale nie ma to dla niej znaczenia. Halucynacje są jej częścią,
którą ona akceptuje. Ta dziewczyna jest nieprzewidywalna i niebezpieczna, a ja
znając kogoś takiego, bez zastanowienie krzyknęłabym: „Pieprzyć facetów!” i
zatopiłabym się w uwielbieniu dla niej. Hanna jest hipnotyczna i urzekająca.
Więcej takich bohaterek proszę!
„- Hanno – mimo apatycznego nastroju
Rosalee zwróciła się do mnie z niezwykłą troską, jakbym zmieniła się we
wściekłe zwierzę, którego nie chciała sprowokować – czyżbyś zabiła swoją
ciotkę?
Zjadłam resztkę grzanki i oblizałam
tłuszcz z palców.
- Chyba tak.”
Cieszę się, że autorka nie
wyidealizowała nastolatków XXI wieku. Młodzież to stworzenia stadne, które podążają
za najsilniejszym osobnikiem, a w mieścinie, jaką jest Portero liderzy zostali
bardzo jasno określeni – jeśli nie jesteś w ich łaskach, nie istniejesz. Nie
poświęcono jednak pozostałym postaciom wiele uwagi, nad czym jakoś nie
ubolewam. Każda ma swoje osobowości, co widać, ale Dia Reeves nie przybliża ich
nam. To dzieciaki oswojone z nienormalnością ich rodzinnego miasteczka, mają
specyficzne poczucie humoru, nietuzinkowy styl życia i potrafią rzucać wulgaryzmami,
jak to u nastolatków bywa.
Mamy oczywiście przystojnego, ważnego
chłopca, który kręci się z naszą bohaterką, ale nie stanowi on centrum akcji.
Coś niesamowitego! Wyatt nie oczarował mnie tak, jak Hanna. Polubiłam tego chłopaka, był troszkę inny niż standardowi adoratorzy
w tego typu historiach. Wydawało mu się, że jest niesforny i nagina zasady, ale
dopiero w momencie, kiedy poznał Hannę, zrozumiał, że jego buntowniczość jest
niczym przy postawie tej dziewczyny. To przy niej pierwszy raz postawił się
systemowi i odważył się zignorować panujący w mieście porządek. Wyatt chwilami
sprawiał wrażenie, jakby był tak samo zafascynowany Hanną, jak ja, i wcale mu
się nie dziwię.
„Bóg nie może być wszędzie. Dlatego
stworzył matkę”
„Krwawy fiolet” jest książką z gatunku
fantastyki, jednak ta strona powieści nie zrobiła na mnie większego wrażenia.
Potworki w książce kojarzyły mi się trochę z baśniami, były jednak o wiele
mroczniejsze. Tytuł książki jest bardzo uzasadniony, zapewniam, że znajdziemy
tam tyle samo fioletu, co i krwi, więc nawet jeśli aspekt nadnaturalny nie
wcisnął mnie w fotel, jestem zadowolona, że autorka zrobiła to inaczej. Nie
mamy do czynienia ze snującymi się bez celu zjawami, czy miłymi duszkami. To
krwiożercze bestie, a aby je unicestwić nieraz trzeba zabić przy tym niczemu
winną ofiarę. W imię większego dobra, czy dlatego, że tak jest wygodniej?
Skłaniałabym się ku drugiej odpowiedzi.
Musicie być świadomi, że nie jest to
książka, która na każdym zrobi tak piorunujące wrażenie. Należę do czytelników,
którzy doceniają inne poczucie humoru, można nazwać je nawet czarnym, kocham
ironię, sarkazm, a dobrze wymierzoną szczyptę absurdu traktuję jak przyprawę, która może podkręcić
smak. Nie wszyscy podchodzą do książek w ten sposób, a jeśli
należycie do tej grupy, to „Krwawy fiolet” może Wam nie zaimponować, tak jak mi. Ja
jednak – powtarzam – jestem zachwycona. Od teraz kolor fioletowy będzie mi się
zawsze kojarzył z tą pozycją, mam nadzieję, że więcej książek tej autorki
pojawi się na polskim rynku. Ostatnimi czasy trafiam na powieści, które
rozczarowują, nudzą i wywołują niesmak, nareszcie udało mi się znaleźć coś, co
przerwało tę tragiczną passę. Liczę, że mogę potraktować to, jako znak, że od
teraz moje czytelnicze schadzki będą bardziej udane.
Autor: Dia Reeves
Tytuł: Krwawy fiolet
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data wydania: 16 lutego 2011
Ilość stron: 344
Ocena: 8/10