Z drżącym sercem z oczekiwania i
emocji złapałam za pierwszy tom serii o Dorze Wilk, pt. Złodziej dusz. Byłam
pełna optymizmu i nadziei, bowiem – niestety - niewiele jest polskich pozycji w
tym gatunku, które podbiłyby serca Polaków, a o owym cyklu słyszałam dużo
dobrego. Czy mój głód rodzimej, świetnej fantastyki został zaspokojony?
NIE.
Dawno nie doświadczyłam tak
miażdżącego rozczarowania. Jednak zacznijmy od początku.
Dora Wilk, policjanta i wiedźma w jednym, żyje
sobie spokojnie, na własnych warunkach i jest jej dobrze. Jednak pewnego dnia
zostaje wezwana przed oblicze Starszyzny, która zleca jej niebywale
niebezpieczne zadanie. Do tego dochodzą kłopoty w pracy i rozgrzebane śledztwo.
W życiu Dory trochę się zadzieje… oj tak.
Zacznę od plusów, których wiele
nie ma, niestety. Przedstawiono ciekawy świat alternatywny - Thorn, który jest
odpowiednikiem Torunia. Struktura panująca wśród istot nadnaturalnych także
jest bardzo interesująca, wyodrębnione inne systemy religijne, itd. Koledzy z
pracy Dory to jeden z najpozytywniejszych akcentów w książce, mimo, że nie zachwyca. Witkacy jako osoba był niezwykle przyjemny, obdarzyłam go nawet czymś
na kształt sympatii, ale… właśnie „ale”. Do czasu, kiedy nie zaczęły się
wyznania (pod koniec książki), było świetnie. Rozmowa z naszą bohaterką
wszystko zniszczyła. Dlaczego? Była niebywale wymuszona, przejaskrawiona,
sztuczna. W tego typu momentach (a było ich, o zgrozo, wiele) miałam wrażenie, jakby
lektura była skierowana do młodszej grupy odbiorców, albo - co najmniej - osób ograniczonych
umysłowo. Hola, hola, miało być miło! Przepraszam. Śledztwo „przyziemne” było
zdecydowanie ciekawsze od nadnaturalnego. Przyznaję, że chwilami lubiłam
Mirona, poczułam także sympatię do dziadka Joshuy – Gabriela. To tyle jeśli
chodzi o pozytywy.
Minusy. Rozpocznę od faktu, iż
od pierwszej strony, do ostatniej tłukła mi się w głowie natarczywa myśl: „TO
JUŻ BYŁO!”. Naprawdę niezwykle trudnym zadaniem było wyrzucenie z umysłu skojarzeń
o Anicie Blake, Alex Craft czy nawet Meredith Gentry, po prostu pewne aspekty
zostały powielone. Jednakże postanowiłam wykazać się wspaniałomyślną i odpuścić
ten grzech Jadowskiej, zważając na to, że praca detektywa czy policjantki jest
bardzo popularnym motywem, który stanowi dobre tło i odskocznię dla wątków
fantastycznych w powieści.
Główna bohaterka jest jedną,
wielką pomyłką. Rozumiem, że autorka próbowała połączyć „najlepsze” cechy
postaci do tego typu historii, ale jej to nie wyszło. Dora w zamyśle miała być
twardą babą, która jednak wciąż jest kobietą, czyli potrafi się wzruszyć,
przejąć, zaopiekować. Wyszła panienka z rozdwojeniem jaźni. Przykro mi to pisać,
ale pani Anecie to nie pykło. Wiedźma, która pozuje na twardzielkę wyła co chwilę i
zawsze temu zjawisku towarzyszyło stwierdzenie w stylu: „Nie wiem dlaczego
płaczę, nigdy tego nie robię”. Jak na NIGDY Dorze zdarzało się to dziwnie
często. Jej zachowania ociekały sztucznością, cały czas towarzyszyło mi
odczucie, że coś tu jest bardzo nie tak. Jej cechy ze sobą nie współgrały. Niespójne
wydało mi się zakończenie. Nie miałam
poczucia, że postać, o której czytam mogłaby być człowiekiem z krwi i kości.
Nie wiem jak można tak nie dopracować głównego bohatera. Nie mieści mi się to w
głowie.
Relacja Dory i Mirona… No toż to
kpina. Dawno, a może nawet nigdy, nie spotkałam tak beznadziejnie
skonstruowanego napięcia seksualnego. Ich rozmowy o małżeństwie, podtrzymywaniu
przyjaźni, pragnieniu siebie były OKROPNE. Chwilami odkładałam lekturę na bok,
ponieważ nie miałam siły dalej czytać tych żałosnych dialogów. Tak jak
napisałam wyżej: sztuczność, przejaskrawienie. Koszmar. Dodam jeszcze odnoście wypowiedzi
postaci, że miałam ochotę walić głową w ścianę, kiedy czytałam jak to ona wraz
z kolegami policjantami rozumie, że zabito panią Kozanek, bo taka z niej
piekielna baba… Uciążliwa – tak, ale bez przesady! Moje gałki oczne w tych
momentach wykonały więcej obrotów niż Ziemia w ostatnim roku.
Śledztwo paranormalne... Nie
czułam na twarzy szaleńczego powiewu wiatru w pogoni za psycholem. Zazwyczaj
tego typu akcja wciąga, sprawia, że zaczynamy obgryzać paznokcie w ekscytacji,
co się dalej wydarzy. Tym razem to nie miało miejsca. Klapa.
Przejdę do podsumowania, wystarczy tego narzekania. ;) Beznadziejna główna bohaterka, postacie poboczne równie
słabe. Akcja mało porywająca, właściwie miałam wrażenie, że wątki kryminalne
nie stanowią podstawy fabuły, jedynie dodatek. Były ozdóbką. Wszystko kręciło
się wokół Dory i Mirona oraz innych seksualnych sytuacji. Nacisk wywierany na
to, jak bohaterka jest „seksowna” był okrutnie duży, dominował. Dziwne, że na sam jej widok od razu nie doznawano orgazmu. Dialogi po
prostu kiepskie, żeby nie powiedzieć dramatyczne, choć chyba powyżej użyłam równie
negatywnych określeń. Bardzo płytka książka. Ode mnie 2/10, i to tylko
dlatego, że odczuwam potrzebę, nawet konieczność, pewnego rodzaju solidarności z
autorką, która jest Polką. Wszystko.
Autor: Aneta Jadowska
Tytuł: Złodziej dusz
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 2 lipca 2013
Ilość stron: 448
Ocena: 2/10
Szczerze to się tego spodziewałam oglądając ta okropna okładkę. Poza tym FS stawia na polskich autorów i wydaje często po prostu chłam...
OdpowiedzUsuńUświadomiłaś mi właśnie, że nie zrecenzowałam tej książki jeszcze. Ja nie byłam aż tak zawiedziona. Książka nienajgorsza, ale najwięcej skojarzeń nasuwało mi się z Georginą Kincaid z serii Richelle Mead o sukubie. I prawda, kilka razy dialogi były sztuczne, sytuacje naciągane, ale da się to znieść.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam do siebie na konkurs: http://heaven-for-readers.blogspot.com/2014/06/klub-karmy-czesc-2-wraz-z-tematyczna.html – krótki termin, dlatego informuję osobiście :)
Książki nie czytałam, dlatego ciężko odnieść mi się do Twojej jakże negatywnej recenzji. Faktem jest, że chyba oczekiwałam czegoś innego po opisach tej powieści. I tak nie miałam zamiaru po nią sięgać, bo inne tytuł zabierają mój czas, ale po recenzji wiem, że chyba niewiele stracę - chociaż ile czytelników, tyle zdań :)
OdpowiedzUsuńSzczerze powiem że to nie dla mnie ;p
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :):*
Zdecydowanie nie moje literackie klimaty :D
OdpowiedzUsuńUuu, ale miażdżąca opinia... Mnie podobało się o wiele bardziej, może dlatego, że nazwiska Alex Craft, Anita Blake i Meredith Gentry nic mi nie mówią - nie czytałam serii o tych bohaterkach, więc nie mogłam zauważyć podobieństw.
OdpowiedzUsuńOj, a miałam na nią ochotę... Teraz zastanowię się jeszcze dwa razy zanim po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o niej i może to dobrze, bo przynajmniej oszczędziłam sobie rozczarowania.
OdpowiedzUsuńAjajaj, słabiutka ocena, klimaty nie moje, recenzja nie zachęca do przeczytania, a i okładka beznadziejna (kto robi takie okładki?). Na pewno nie przeczytam.
OdpowiedzUsuńWprawdzie lubię wariacje z elementami fantasy i kryminału/thrilleru, jednak jakoś cała historia do mnie nie przemawia. Być może ma na to wpływ okładka, która już na wstępie wzbudza niezbyt przyjemne skojarzenia. Raczej, przepraszam z pewnością nie przeczytam.
OdpowiedzUsuń