"Czekali na to, aż ich sen na pogodne dni jesieni życia wreszcie się spełni. Nie przewidzieli tylko tego, że dołączy do nich ktoś trzeci. Ktoś nieproszony. Ktoś niechciany."
Leoni i Helmut są idealnym małżeństwem,
mieszkającym w Niemczech w północnej Bawarii. Przeżyli wiele lat, planując, że
u schyłku życia wrócą do miejsc, które niegdyś należały do ich kraju, lecz po
drugiej wojnie światowej stały się własnością Polski.
Kiedy spełnienie marzenia zdaje się na
wyciągnięcie ręki, kobieta zaczyna chorować. Czy Helmut odważy się wyruszyć na
samotną wyprawę?
Liza zmuszona była wyemigrować do Ameryki, by
syn wychowywał się przy ojcu. Lata poświęcania się rodzinie nie przyniosły jednak
zamierzonych efektów.
Martin utracił wszelkie nadzieje na to, że jego
małżeństwo da się uratować.
"Sen na pogodne dni" to już kolejna książka autorstwa Ani Niemczynow, którą miałam okazję przeczytać. Bardzo lubię jej książki, ponieważ oprócz samych cudownych historii i bohaterów, mają w sobie coś więcej. Niosą przesłanie, którego nie sposób nie zauważyć. I tak też było tym razem.
"Sen na pogodne dni" to przepiękna historia o miłości i jej różnych odcieniach. Poznajemy niesamowite małżeństwo - Leoni i Helmut, którzy mimo, że są już w podeszłym wieku, są zakochani w sobie jak na początku znajomości. Helmut robi wszystko, aby jej żonie jak najlepiej się żyło. Chociaż teraz nie jest to takie proste, gdyż kobieta zachorowała na Alzheimera. Obcowanie z nią w takich warunkach nie jest proste. Nocami wstaje i próbuje gotować ulubione dania Helmuta, wywołując przy tym mały pożar. Innym razem w ogóle go nie poznaje. On jednak nie poddaje się i robi dla niej wszystko, nawet kosztem swojego zdrowia. Gdy ich córka proponuje, aby oddali ją do domu seniora, on nawet nie chce o tym słyszeć. Ich miłość jest naprawdę godna naśladowania.
Poznajemy również innych bohaterów, którzy nie mieli takiego szczęścia w miłości jak Leoni i Helmut. Liza wyemigrowała do Ameryki, a lata, które spędziła poświęcając się rodzinie przyniosły jej tylko smutek i rozczarowanie. Martin również nie mógł powiedzieć, że jest w szczęśliwym małżeństwie.
To, co zawsze zachwyca mnie w książkach Ani to fakt, że jej powieści są tak bardzo prawdziwe. Nie znajdziemy w nich przekoloryzowania tematu, zbyt słodkiej miłości, nieprawdopodobnych zdarzeń, czy zachowań bohaterów. Wszystko to naprawdę mogło wydarzyć się w prawdziwym życiu.
Autorka również w swoich książkach często odwołuje się do wiary w Boga. Jednym może to przeszkadzać, mi zupełnie nie. Wręcz przeciwnie. Ogromnie mi się to podoba. Nie jest to jednak na tyle nachalne, aby osobom, które z Bogiem i wiarą są na bakier, mogło to bardzo przeszkadzać.
Na początku ciężko mi było połapać się wśród tylu bohaterów i nie mogłam sobie wyobrazić tego, jak ich życiowe ścieżki mają się połączyć. Autorka jednak jak zwykle zrobiła to w fenomenalny sposób. Połączyła tych bohaterów w taki sposób, że byli w stanie oni pomóc sobie nawzajem i sprawić, aby ich życie choć na chwilę nabrało kolorów. Zakończenie? Jak dla mnie idealne! Bardzo mi się podobało. I aż mam ochotę sięgnąć po kolejną książkę autorki.
Znacie twórczość autorki? Która książka waszym zdaniem jest najlepsza?